Tylko umarli widzieli koniec wojny. Wojna to piekło. Łatwo jednak o tym zapomnieć, kiedy żyje się w jednym z rozwiniętych krajów świata, w którym jedynym konfliktem jest ten, jakie płatki śniadaniowe wybrać lub gdzie wyjechać na wakacje.
Materiały: 15 15 10 Koszt: 6 000 Plan Poziom 4 (Mistrzowski) Wymagany poziom: 23 Broń dwuręczna Barbarzyńca Legendarna potężna broń dwuręczna 55,0 Obrażenia na sekundę 53-57 pkt. obrażeń 1,00 ataku na sekundę Primary +[3 - 4]% obrażeń +[494 - 674] pkt. życia przy trafieniu+4 losowe magiczne właściwości Account Bound Tylko umarli widzieli koniec wojny.
CZĘŚĆ I Tylko umarli widzieli koniec wojny. Anonim ROZDZIAŁ PIERWSZY. Wojna i broń Dwudziestego szóstego listopada 1944 roku Strasburg we Francji by ł nadal atakowany. Na brukowany ch ulicach tego średniowiecznego miasta panował chaos. Trzy dni wcześniej francuska 2.

FilmTriage20091 godz. 39 min. {"id":"479805","linkUrl":"/film/Selekcja-2009-479805","alt":"Selekcja","imgUrl":" Dwóch doświadczonych reporterów wojennych, a zarazem przyjaciół, Mark i David, wyrusza na misję do Kurdystanu. Podczas gdy ten pierwszy żyje nadzieją, że dzięki... więcejTen film nie ma jeszcze zarysu fabuły. {"tv":"/film/Selekcja-2009-479805/tv","cinema":"/film/Selekcja-2009-479805/showtimes/_cityName_"} {"linkA":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeA","linkB":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeB"} Dwóch doświadczonych reporterów wojennych, a zarazem przyjaciół, Mark i David, wyrusza na misję do Kurdystanu. Podczas gdy ten pierwszy żyje nadzieją, że dzięki sfotografowaniu tragicznych wydarzeń stanie się sławny i ceniony, drugi nie może pogodzić się z okrucieństwem wojny i jak najszybciej chce wrócić do swojego kraju, by opiekować się żoną spodziewającą się dziecka. Wkrótce ranny Mark trafia do szpitala dla repatriantów, gdzie dowiaduje się, że David zaginął...Film kręcono w Alicante (Hiszpania) oraz w Irlandii. Zdjęcia do filmu trwały od kwietnia do czerwca 2008 roku. Colin Farrell przygotowując się do roli zrzucił 44 funty. Podobno odżywiał się głównie czarną kawą, dietetyczną colą oraz tuńczykiem, przez co osiągnął sylwetkę o wyglądzie niemal szkieletu, czym zaskoczył zarówno reporterów jak i najbliższych przyjaciół. Danis Tanović to przede wszystkim wybitny dokumentalista, którego głównym celem jest pokazanie, jak wojna okalecza ciało i psychikę człowieka. Nie moralizuje on jednak i nie wzywa do solidarności – zamiast tego potwierdza on odwieczną, metafizyczną w swym wymiarze prawdę, że na wojnie o losie człowieka decyduje czysty przypadek. więcej To premiera światowa filmu była 11 luty 2011 (Świat) a nie w 2009 . Błąd . Przecież to nowy film . Cala historia ukazana w filmie opiera sie na jednym wydarzeniu i konsekwencjach z nim zwiazanych. Jednak tak naprawde moglby byc to krotki watek jakiejs produkcji, a zostalo to rozwiniete do calego filmu fabularnego. Calosc wyglada troche nudnawo, fabula jakby sie ciagnie, nie ... więcej wszystkich krytykujących odsyłam do biografii reżysera. spędził lata na froncie filmując wojnę. skoro nakręcił film fabularny o takiej tematyce, to dla mnie nie tylko przekaz jest prawdziwy, ale i każda scena. a jako psycholog mogę dodać, że sam proces leczenia pokazany jest wybitnie. dla mnie ... więcej Nie ma prawie żadnych zwrotów akcji, więc nic się nie stanie jak się przyśnie, strzelanina jest jedna także nie jest za głośno kiedy boli głowa oraz nie ma się nad czym zastanawiać w momencie kiedy nie jest się do tego zbyt zdolnym. Naprawdę polecam jak wyzej, ale zeby było w miare sprawiedliwie dam 4

"Tylko umarli widzieli koniec wojny" NATO | 51. stan. Jak wojna w Ukrainie obnażyła strategiczną zależność Europy od USA. CZYTAJ WIĘCEJ. Więzień Putina | Nawalny w szyzo. Tak próbują go

Konix napisał(a):Nie uploaduje tego do neta bo mam za wolnego neta.....bardzo długo trzeba było by czekac A nie możesz nastawić na noc aby się uploadowało . A jak nie to podzielić na kilka części i po kolei jak będziesz miał czas hitman_pl napisał(a):A przez jaki program to zrobiłeś!!?? Też dobry pomysł. Może nie jest to takie trudne Mógłbyś podać program i co i jak należy po kolei zrobić jarosss ~user Posty: 311Dołączenie: 20 Lip 2005, 11:04Miejscowość: GdyniaPochwały: 6 przez Konix 10 Cze 2006, 17:01 Kod: Zaznacz wszystko Programik + plik z zapisaną konfiguracją tej intalacji od spolszczenia mój plik Instalator Heroes 5 folder z plikami ze spolszczeniem. zmienić nazwę wyświetlaną przy instalacji w kolejnej zakładce...informacje...i tak dalej tego tam jest pełno. obrazek w tle instalacji...i przy oknie instalacyjnym:) Programik jest taki łatwy, że każdy da rade Zróbcie sobie swoje instalacje Konix ~user Posty: 54Dołączenie: 26 Kwi 2006, 00:55Pochwały: 1 przez jarosss 10 Cze 2006, 19:01 dzięki Konix A wiesz może jak da się przerobić płytę Heroes V ANG na PL. Chodzi mi o to aby odrazu jak instaluję heroes'ów była to wersja Polska. jarosss ~user Posty: 311Dołączenie: 20 Lip 2005, 11:04Miejscowość: GdyniaPochwały: 6 przez hitman_pl 10 Cze 2006, 19:51 jarosss napisał(a):A wiesz może jak da się przerobić płytę Heroes V ANG na PL. Chodzi mi o to aby odrazu jak instaluję heroes'ów była to wersja Polska. Też mam takie pytanie bo nie moge zainstalować patcha Dzięki za programik Konix!! Ghz Celeron D Prescott, 512mb + 256mb RAM DDR 400mhz, GeCube Radeon 9550 Extreme rev 128mb/128bit !!! hitman_pl ~user Posty: 51Dołączenie: 09 Cze 2006, 15:51Miejscowość: Zagórów przez karolxx 10 Cze 2006, 21:40 Nasiek ale co to sa te proxy i ta nazwa co podałes to jakis program czy co ??? i dalej nie moge sciagnac patrow 2 i 3 "Tylko umarli widzieli koniec wojny"- Platon Sempron 3000; gigabyt K8NE; galaxy 6600 (narazie);1gb kingston 400mhz; 80gb samsung karolxx ~user Posty: 73Dołączenie: 15 Lis 2005, 16:45Pochwały: 1 przez jarosss 10 Cze 2006, 22:29 Ściągnij z neta przeglądarkę internetową Opera albo Firefox i będziesz mógł pobrać bez problemu jarosss ~user Posty: 311Dołączenie: 20 Lip 2005, 11:04Miejscowość: GdyniaPochwały: 6 przez karolxx 11 Cze 2006, 02:31 ok dzieki wszystko juz chodzi "Tylko umarli widzieli koniec wojny"- Platon Sempron 3000; gigabyt K8NE; galaxy 6600 (narazie);1gb kingston 400mhz; 80gb samsung karolxx ~user Posty: 73Dołączenie: 15 Lis 2005, 16:45Pochwały: 1 przez hitman_pl 11 Cze 2006, 14:40 kozub 2 napisał(a):ma ktoś spolszczenie do homm5 Ale leń nawet niechce ci się szuakć!!! Jak dobrze poszukasz to znajdzisz o ile sie nie myle są 3 linki podane na 4 stronie chyba!!! Ghz Celeron D Prescott, 512mb + 256mb RAM DDR 400mhz, GeCube Radeon 9550 Extreme rev 128mb/128bit !!! hitman_pl ~user Posty: 51Dołączenie: 09 Cze 2006, 15:51Miejscowość: Zagórów przez kozub 2 11 Cze 2006, 14:44 tylko że ja potrzebuje spolszczenie w którym mi nie zniknąl nazwy budynków w z jednym tak miałem. jak masz dobre spolszczenie to prześlji na @ kozub 2 ~user Posty: 2Dołączenie: 11 Cze 2006, 14:04 przez michal_michael 11 Cze 2006, 15:36 adam871 napisał(a):Po rozpakowaniu pliki z folderu video należy skopiować do folderu video, ktory znajduje sie w folderze zainstalowanej gry ...np. D:\Program Files\Ubisoft\Heroes of Might and Magic V\videoi zatwierdzic zmiane plikow !!!Pliki zas z folderu data skopiowac do folderu data, ktory znajduje sie w folderze zainstalowanej gry ...np. D:\Program Files\Ubisoft\Heroes of Might and Magic V\datai zatwierdzic zmiane plikow !!!Po rozpakowaniu pliki z audio\cs należy skopiować do folderu audio\cs, ktory znajduje sie w folderze zainstalowanej gry ...np. D:\Program Files\Ubisoft\Heroes of Might and Magic V\audio\csPo tej wlasnie "operacji" macie w pelni spolszczona gre I pozostaje Wam tylko juz granieKod: Hasło do rozpakowania partowKod: Tu masz pełne i dobre spolszczenie. Sam je ściągnołem i jest OK ! Wszystko jest spolszczone - teksty, dialogi, video. michal_michael ~user Posty: 1519Dołączenie: 19 Maj 2006, 20:51Pochwały: 114 przez hitman_pl 11 Cze 2006, 19:57 kozub 2 napisał(a):tylko że ja potrzebuje spolszczenie w którym mi nie zniknąl nazwy budynków w z jednym tak miałem. jak masz dobre spolszczenie to prześlji na @ Czy ty chory jesteś!! Przecież 240mb nie wyśle ci pocztą chyba że chcesz samen napisy to ok!!! Odp czy chcesz same napisy!! Ghz Celeron D Prescott, 512mb + 256mb RAM DDR 400mhz, GeCube Radeon 9550 Extreme rev 128mb/128bit !!! hitman_pl ~user Posty: 51Dołączenie: 09 Cze 2006, 15:51Miejscowość: Zagórów przez nasiek 11 Cze 2006, 22:39 Macie tutaj to samo tyle ze na rapidshare jak ktos woli : Kod: Zaznacz wszystko do rozpakowania : Kod: Zaznacz Jeden świat, jedno życie ... jeden Ekwador !!! nasiek ~user Posty: 190Dołączenie: 08 Paź 2005, 19:42Miejscowość: Lubin przez jarosss 15 Cze 2006, 00:59 Czy u Was są spolszczone Cele misji ? Bo u mnie jest tam wszystko po angielsku ?? jarosss ~user Posty: 311Dołączenie: 20 Lip 2005, 11:04Miejscowość: GdyniaPochwały: 6 przez piotrp_1990 16 Cze 2006, 11:47 mógłby ktoś wrzucic to spolszczenie na inny serwer np. file factory tak żeby można było ściągnąć odrazu te 200 mb w jednym pliku piotrp_1990 Posty: 756Dołączenie: 08 Mar 2006, 16:27Pochwały: 25 GG przez Precel 16 Cze 2006, 12:21 piotrp_1990 napisał(a):mógłby ktoś wrzucic to spolszczenie na inny serwer np. file factory tak żeby można było ściągnąć odrazu te 200 mb w jednym pliku nikt nie moze Czlowieku nie zawracaj ludziomo glowy duperelami Dołączenie: 02:14:25Ostatni post: 15:22:24dziękuje za wspaniałe chwile... ale trzeba wiedzieć kiedy z sceny zejść niepokonanymto by było na tyle....verba volant, scripta manent ! Precel ^zasłużony Posty: 10223Dołączenie: 29 Kwi 2005, 02:14Pochwały: 639 przez STRINGER 24 Cze 2006, 20:07 czy te party na str 5 są w końcu dobre czy fake ?? przeczytałem temat i troche sie w tym zagmatwałem Właśnie ściągam 3 parta (ostatniego) i nie wiem czy dobrze robię?? STRINGER ~user Posty: 1546Dołączenie: 01 Maj 2006, 19:51Miejscowość: z B(rz)ydgoszczyPochwały: 85 przez STRINGER 24 Cze 2006, 20:13 dziex! Właśnie ściągnąłem i bez obaw wypakowałem! Wszystko działa jak należy ale nie mam polskiej czcionki! czy da się coć z tym zrobić (zamiast polskich liter mam spacje) (czy to wina wersji EU) STRINGER ~user Posty: 1546Dołączenie: 01 Maj 2006, 19:51Miejscowość: z B(rz)ydgoszczyPochwały: 85 Powróć do Spolszczenia Kto jest na forum Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość Bohaterowie września 1939. Po wydaniu rozkazu złożenia broni, ciężko ranny kpt. Władysław Raginis nie opuścił jednak stanowiska i do końca walczył zgodnie z obietnicą złożoną 3 16:02, 28 grudnia 2016, Oberstdorf Twardy głos spikera rozległ się na stadionie, przerywając kakofonię trąbek. Wszyscy ludzie na trybunach przenieśli swoje spojrzenie w kierunku rozbiegu. Pierwsi przedskoczkowie zaczynali szykować się do oddania swojej próby. Znudzony wszystkim, co działo się wokół mężczyzna w granatowej kurtce co jakiś czas patrzył na ekran swojego telefonu. Czerwony punkcik powoli poruszał się po mapie, znacząc swoją trasę delikatną pomarańczową poświatą. W pewnym momencie przystanął, po czym natychmiast poderwał się do przodu, z dużo większą szybkością niż przedtem. Załatwiacz podniósł głowę, patrząc w stronę wyciągu narciarskiego i po chwili stwierdził, że cel znajduje się właśnie tam. Nie było innego wyjścia. Nie minęło zbyt wiele czasu, a na ekranie pojawiła się druga – zielona – kropka, krocząca nieskładnie we wszystkie strony. W ruchach tych panował chaos. Po około trzech minutach nieprzewidywalnych ruchów, szmaragdowa kropka podążyła przed siebie, zarysowując swoją trasę mżystą zieloną smugą, która po krótkim czasie zaczynała słabnąć, po czym całkowicie znikała. Wyłączył telefon i schował go do kieszeni, po czym naciągnął szary szalik wyżej, tak, aby całkowicie zasłonić swój charakterystyczny zarost. Obie dłonie zatopił w kieszeniach czarnych dżinsów i ruszył w stronę bram wejściowych. Wszyscy ludzie, jakich mijał po drodze, klęli siarczyście pod nosem, kiedy Załatwiacz trącał ich ramieniem. Za każdym razem uśmiechnął się delikatnie pod nosem, myślą, że to będzie zaszczyt dla ludzkości, kiedy pozbędzie się takiej chołoty. Ludzie stali tak blisko siebie, że nie dało się przejść. Zbita masa ludzi zdawała się zgodnie dryfować w miejscu; raz podrywali głowy do góry, raz spuszczali na dół, spoglądając na wyniki wyświetlane na telebimie, usłanym łuną jasnego światła. Załatwiacz przedarłszy się przez tłum mruknął pogardliwie, po czym obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Zanim jednak opuścił teren stadionu upewnił się, że zielona kropka nie ruszyła jeszcze w kierunku wyciągu. Świecący punkcik przystanął w miejscu, nie ruszając się przez dłuższy czas. Miał bardzo dużo czasu. Można było powiedzieć, że Załatwiacz stał się panem czasu. Człowiekiem, który rozdzielał bieg wydarzeń. Jedno małe, choćby nawet fałszywe ostrzeżenie mogło sprawić, że wszystko stanie w miejscu. To była broń, za którą każdy oddałby wiele. Uradowany Załatwiacz wyszedł poza teren skoczni, po drodze mijając dwóch ochroniarzy w neonowych kamizelkach odblaskowych. Skłonił im się delikatnie, śmiejąc się w duchu. Ci, którzy będą go ścigać za to, co zrobi za kilka chwil, teraz kompletnie nieświadomi tej „niesamowitej” chwili, doświadczyli ukłonu że strony przyszłego ściganego. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, Załatwiacz prychnął, zaciskając palce w kieszeniach kurtki. Zdezorientowani policjanci spojrzeli na niego przelotnie, po czym straciwszy zainteresowanie oddalającym się mężczyzną, obrócili głowy w kierunku skoczni i unoszącej się nad białym, iskrzącym się odbijanym blaskiem reflektorów śniegiem ciemnej sylwetki. Załatwiacz szedł przez kilkanaście sekund chodnikiem, usłanym bruzdami czarnego śniegu, po czym rozglądając się na wszystkie strony wszedł do lasu. Musiał zmienić kurtkę. Nikt nie mógł mieć choćby cienia podejrzeń co do niego. Za wcześnie na to. Po niecałej minucie marszu zdecydował się wyciągnąć telefon. Czerwony punkt zniknął z ekranu; cel był już za wysoko - poza zasięgiem systemu namierzającego. Druga kropka nieśmiało przemieszczała się o kilka metrów, ale nie wychodząc poza obszar wciśnięty między dwa domki skoczków, ścieżkę a ogrodzenie graniczące z lasem. Najwyraźniej drugi cel był w trakcie rozgrzewki. Świetnie. Będąc już w głębszej części lasu, Załatwiacz zrzucił z ramion granatową kurtkę, wkładając telefon do kieszeni spodni. Delikatnie trzęsąc się z zimna, wrzucił ciepłą kurtkę do niewielkiego dołu, wykopanego wcześniej przez siebie. Zebrał kilka gałęzi, leżących wokół małej dziury, po czym wrzucił je do dołu. Spadając miękko na kurtkę wydawały ciche pomrukiwania. Kiedy wszystkie wylądowały na dnie dołu, wyciągnął z rękawa bluzki niewielką fiolkę, pełną chlupoczącego płynu, po czym przekręcił zakrętkę. Rozkoszując się gryzącym nozdrza zapachem benzyny, wylał zawartość buteleczki na kurtkę, drzemiącą wśród gałązek, liści i śniegu. Nie czekając ani sekundy dłużej, z kieszeni spodni wyciągnął zapalniczkę. Zmrużył powieki, po czym nacisnął przycisk na czarnej zapalniczce. Płomień unoszący się nad plastikową obudową zdawał się hipnotyzować. Ledwo odrywając wzrok od ognia, Załatwiacz oderwał kawałek mankietu swojej bluzki i trzymając materiał nad buchającym żarem płomieniem, podpalił go. Zamaszystym ruchem wrzucił go dołu, natychmiast odsuwając się od dziury. Płonący materiał opadał powoli coraz niżej, z każdą sekundą powiększając ognistą koronę. Załatwiacz cofnął się o kilka kroków, po czym spojrzał w kierunku niewielkiego dołu. Jego oczom ukazała się imponująca kula ognia, a towarzyszący jej dźwięk zdawał się rozrywać bębenki na drobne kawałeczki. Płomień uniósł się dwa metry nad ziemię, starając się pokonać zmrok, opadający ciężko na śnieg zakrywający każdy kawałeczki ziemi. Powiew wiatru, który mu towarzyszył poderwał do życia wszystkie gałęzie znajdujące się na drzewach otaczających dziurę. Spoglądając z nieskrytą radością na żar bijący z wyrwy w ziemi, Załatwiacz obrócił się na pięcie i ruszył głębiej w las. Zaparkowany tam czarny minivan ginął w czarnej otchłani nocy. Podchodząc do niego spokojnym krokiem, kaszlnął cicho. Po chwili otworzył tylne drzwi samochodu i wyciągnął szary pokrowiec na ubranie. Odsuwając zamek błyskawiczny uśmiechnął się nieznacznie. W środku tkwił czarny płaszcz do kolan, szeroki czarny szal, brunatny kapelusz oraz skórzane rękawice. Nie zwlekając długo, ubrał nowy strój, po czym ponownie wyciągnął telefon. Zielona kropka dalej tkwiła w środku kwadratu graniczącego z lasem. Wrzucił urządzenie do kieszeni spodni i westchnął cicho. Przełknął ślinę i zamknął oczy. Pomysły spływały pod jego powieki jak szalone. Jedyny problem, jaki urzeczywistniał się, tworząc przeszkodę na jego drodze był nadmiar odrażających pomysłów. A każdy z nich nosił w sobie egzystencję zła i aż ociekał nienawiścią. Pełen podziwu dla samego siebie, otworzył powoli powieki i wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu. Złapał za tylne drzwi, po czym trzasnął nimi. Zanim jednak to zrobił, wyciągnął coś z wnętrza pojazdu. Pokręcił szyją i ruszył w kierunku leniwie przemieszczającej się zielonej kropki. Wszystko wokół wydawało się wirować. Białe światła i wątłe sylwetki niechętnie materializowały się wśród plątaniny dźwięków i kolorów. Obraz wydawał się płynąć w zwolnionym tempie. Obijający się o uszy katastrofalny dźwięk cały czas unosił się w powietrzu, przecinając wszystko, co znajdowało się na jego drodze. Drewniany sufit raz zbliżał się do podłogi, a raz się od niej oddalał. Leżący na niewielkim łóżku, okrytym białą pościelą obolały Maciek raz po raz podnosił ociężałe powieki. Poruszając ostrożnie palcami u lewej ręki, obrócił głowę, rozglądając się wokół. Nie pamiętał nic, poza wybiciem. Potem na jego umysł opadła czarna kurtyna, odcinając go od reszty świata. Po chwili zaczął ruszać palcami u prawej ręki; coś krępowało jego i tak powolne ruchy. Otwierając oczy szerzej, obrócił pulsującą od bólu głowę w drugą stronę. Niewysoka sylwetka malowała się tuż przed nim. Ręka niewyraźnej postaci spoczywała na nadgarstku Maćka. - Gdzie ja... jestem? – zapytał zdezorientowany Maciek. Spróbował się podnieść na łokciach, ale siedzący obok, wirujący w wielu barwach mężczyzna natychmiast przeszkodził mu w tej czynności. - Drugi raz trzeba ci tłumaczyć? – burknął zirytowany mężczyzna. Po chwili jego kontury zaczęły się powoli wyostrzać. Grzegorz Sobczyk siedzący na krześle obok łóżka odchylił się do tyłu, kładąc ręce na potylicy. Po chwili wydął wargi i na jego twarz wkradł się nieodgadniony uśmiech. Podniósł wzrok znad Maćka, kierując go na przeciwległy koniec pomieszczenia. - Tym razem Skrobot ci powie – uśmiechnął się szerzej i wstał z krzesła. - Jak to... – Kot zachłysnął się powietrzem i kaszlnął przeraźliwie. – Jak to: tym razem? Co się stało? - Powiedziałem: Skrobot ci wyjaśni. Maciek pokręcił oczami, próbując przy tym usiąść. Jego próby okazały się bezowocne i natychmiast opadł na miękką poduszkę. - Wolisz wersję oficjalną, krótką czy nieoficjalną? – zapytał Kacper, który nagle znalazł się obok łóżka, na którym leżał Maciek. - Obojętne. Chcę tylko wiedzieć czemu w głowie mi coś tak napieprza i czemu tu leżę zamiast skakać – powiedział zdeterminowany Kot. – Mów od samego początku. - Na początku był chaos... Maciek westchnął, przerywając tym samym przemowę serwismena. - No więc dobrze. Zaczęło się od momentu, kiedy twoi rodzice postanowili zrobić sobie syna, nie wiedząc, że będzie aż tak beznadziejny. Wtedy by zrezygnowali. Potem dorastałeś wraz ze swoim bratem. Oboje skakaliście na nartach i w pewnym momencie swojego nudnego życia poznałeś bardzo zajebistego kolesia: czyli mnie. - Do rzeczy! – warknął znudzony Maciek. - No dobrze. – Chrząknął. – W trakcie lotu się wywaliłeś i straciłeś przytomność. Potem cię tu przetransportowano i wróciłeś do świata żywych. Wtedy przynajmniej pamiętałeś jakieś szumy, symfonie, alarmy czy coś tam w kasku. Sylwestra jeszcze nie było, a tobie we łbie szumi. – Uśmiechnął się smutno. – A potem znowu odpłynąłeś. Szum? Alarm? Maciek otwarł szeroko oczy, podnosząc się do siadu. Pamiętał to. Dziki pisk wdzierający się do jego głowy, pełen jadu, ostry jak sztylet. Był nieznośny. Okropny. Rozpływał się po wszelkich zakamarkach świadomości i nie pozwalał dalej normalnie funkcjonować. Trzaskał w jego czaszkę, obracając ją w drobny pył. Potrząsnął głową i przełknął głośno ślinę. - Księżniczka znowu poczuła się lepiej? – zakpił Kacper. - Co? – zapytał Maciek. – Chciałbyś być moim księciem i złapać mnie wtedy w ramiona? – rzucił przez rzężący śmiech. Odpowiedziała mu cisza. Kiedy obrócił głowę, zobaczył nadąsanego serwismena. Kacper wydął wargi, ramiona założył na piersi, a oczami zaczął wiercić dziurę w klatce piersiowej Kota. - Dobrze. Może innym razem, księciuniu – cmoknął na pożegnanie i ruszył w kierunku toalety. Złapał za klamkę i energicznym krokiem wszedł do łazienki. Jego wzrok skierował się na duże lustro, zajmujące większą część ściany. Stanął naprzeciwko niego i odkręcił kran. Zimną wodą przemył sobie twarz i dłonie. Po chwili zatopił spojrzenie swoich magnetycznych oczu we własnym odbiciu. Miał niewielkiego sińca na czole i rozcięty łuk brwiowy. Nieźle walnąłem, pomyślał. Po chwili zakręcił kurek i wytarł dłonie i twarz o miękki biały ręcznik. Zawieszając go z powrotem na haczyku, zagapił się na moment w ścianę. Białe płytki, pokrywające ścianę od podłogi do połowy jej wysokości, zdawały się hipnotyzować swoją prostotą. Po krótkiej chwili otrząsnął się i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą cicho drzwi. Delikatnie kulejąc, podszedł do kanapy i położył się na niej wzdłuż, opierając zbolałe plecy o miękki podłokietnik. Po chwili podłożył sobie poduszkę pod plecy i zwrócił wzrok w kierunku telewizora. Kwalifikacje trwały w najlepsze. W tym momencie skakał zawodnik o numerze startowym niewiele niższym od Maćka. Czemu akurat teraz? Czemu akurat dziś?!, pomyślał Maciek, patrząc pożądliwie na ekran cienkiego telewizora. Wzdychając ciężko, podłożył sobie ręce pod głowę i zaczął uważnie oglądać kwalifikacje. Piłka do siatkówki przecięła powietrze ze świstem, chwilę później ciężko opadając na ziemię. Odbiła się dwa razy od powierzchni żwirowej ścieżki, po czym potoczyła się niezgrabnie w stronę zamkniętych drzwi jednego z domków. Wszyscy spojrzeli na nią tęsknie. Po kilku sekundach wzrok wszystkich zawodników w trakcie rozgrzewki prześliznął się po twarzach swoich towarzyszy. Nikt nie miał ochoty ganiać za piłką. Po chwili, trwającej niemal wieczność, jeden z mężczyzn w ciemnoniebieskiej kurtce pokrytej mnóstwem sponsorskich naszywek pokręcił głową, po czym wstał i ruszył żwawym krokiem w stronę granatowo-czerwonej piłki. - Przegrałeś – rzucił cicho Anders. - Czyżby? – odparł sucho Johann, podnosząc piłkę z ziemi. - Tak, właśnie tak – powiedział Kenneth, zakładając ręce na piersi. – Czuj się dumny, że przegrałeś z kimś tak wartościowym i utalentowanym jak ja. Johann pokręcił zirytowany oczami, po czym ruszył w stronę siatki rozwieszonej między ścianami dwóch domków skoczków. - To kto teraz zagrywa? – zapytał jakby nigdy nic. - Ty tak po prostu puszczasz nas koło nosa? – spytał poirytowany Fannemel. - Jak widać – powiedział Forfang, wzruszając ramionami. – Nie ma chętnych? W takim razie ja zacznę. Stanął na linii oznaczającej koniec boiska, po czym podrzucił energicznie piłkę do góry i, podskakując do góry, odbił ją rozłożoną dłonią. Phillip stojący na trasie lotu piłki, uchylił się nieznacznie, o mały włos unikając uderzenia. Zanim zdążył się obrócić w stronę drugiej połowy boiska, usłyszał zduszony krzyk. Kenneth trzymał się na nadgarstek prawej ręki, zaciskając przy tym wargi. Johann parsknął cicho, wyłamując sobie palce dłoni. - To był zaszczyt wygrać z kimś o takim „wielkim” talencie, jak wasz – powiedział Forfang, podchodząc do siatki. Stojąc tuż przed nią, wczepił palce w otwory splatających się sznurów, po czym dodał: - Jak się wam podobał ten strzał? - Oszust – wycedził przez zęby Gangnes. - No ja wypraszam sobie bardzo! Mój wielkoduszny kolega z drużyny, w porównaniu do was, nie celuje piłką prosto w głowę! – powiedział Sjøen, stając obok Johanna. - Trzeba była nie pchać głowy tam, gdzie nie trzeba! – odpowiedział mu Fannemel. - Ja pcham głowę tam, gdzie nie trzeba?! - Tak, ty. - No ja sobie wypraszam, Anders, ale to ty za każdym razem wsadzasz łeb do łazienki, kiedy któryś z nas odbywa podróż do krainy prysznica – wtrącił się Gangnes. - Ty też przeciwko mnie?! - Jak widać, zostałeś sam – odparł sucho Phillip. - Swoją drogą: wiele ciekawych rzeczy można się o was dowiedzieć, gdy bierzecie prysznic, Kenneth. Co robicie, gdy bierzecie prysznic, Kenneth. Kiedy wam najbardziej brakuje dziewczyny, Kenneth. Wszystkie zaciekawione oczy zwróciły się w kierunku czerwonego na twarzy Gangnesa. Ten po chwili oparł dłoń na biodrze i, udając brak zainteresowania ciekawą przemową Andersa, wysunął dolną wargę do przodu i ściągnął twarz. - Ja nie wiem o czym ty mówisz – odparł, omijając wzrokiem twarze wszystkich. – Ja generalnie jestem dobrym i wielkodusznym człowiekiem, który pod prysznicem jest grzeczny jak... jak... Jak nie wiem co! - I zaraz jeszcze pewnie dodasz, że czas pod prysznicem urozmaicasz szczerą modlitwą? – wtrącił Sjøen. Gangnes kiwnął energicznie głową. - Bardzo ciekawie, w takim razie, wygląda ta twoja „szczera modlitwa” – prychnął pogardliwie Fannemel. - Każdy robi to inaczej – mruknął pod nosem Kenneth, zakładając ręce na piersi. - Skończyliście? – zapytał z kucek Johann. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Kucał, barkiem opierając się o jedną że ścian. Dłonie, które trzymał między kolanami, splótł że sobą, docierając kciukami ich wierzchnią stronę. Uśmiechał się delikatnie pod nosem, patrząc spod przymrużonych powiek na kolegów z drużyny. - Możemy już grać, czy macie zamiar zacząć mi tu kolejny wykład o tym, co Kenneth wyprawia pod prysznicem, w łóżku i wszędzie indziej? – zapytał z nutką sarkazmu w głosie. - O nie! Ja cię, kolego, przepraszam bardzo, ale czy dalej musisz mi wspominać to łóżko?! – wrzasnął oburzony Gangnes. - My chyba o czymś nie wiemy, co nie, Anders? – zapytał Sjøen, nie kryjąc uśmiechu na twarzy. Po chwili prześliznął się pod siatką i stanął po lewej stronie zaczerwienionego że wstydu Kennetha. - Chyba tak – odparł Fannemel, zajmując miejsce po prawej stronie Gangnesa. Johann mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, po czym wstał, kręcąc powoli szyją. Skoczył delikatnie przed siebie i przeszedł pod siatką, szerokim łukiem omijając grupę wzajemnej adoracji. - Nie będę wam przeszkadzać i skoczę po piłkę – powiedział głośno Forfang, starając się wyrwać dwóch napastujących Gangnesa mężczyzn z transu. Ci tylko kiwnęli nieznacznie głowami, nawet nie odrywając wzroku od swojej ofiary. Johann westchnął cicho. Palące spojrzenie Kennetha przeszywało go na wskroś, próbując się wbić mu do głowy jedną krótką myśl: „Pomocy!”. Odwrócił odrobinę głowę i spojrzał przelotnie na rozgrywający się za nim spektakl. Kiedy spojrzał na złożone w geście głębokiej prośby dłonie Gangnesa, Wzruszył ramionami i, odwracając głowę w stronę, gdzie potoczyła piłka, uniósł prawą rękę do góry i wielce wymownie pokazał koledze z drużyny środkowy palec. W odpowiedzi usłyszał zduszone pęknięcie. Naciągając kołnierz kurtki wyżej, skręcił za jeden z domków i schylił się po piłkę, leżącą pod samym ogrodzeniem. Wziął ją do rąk i natychmiast stwierdził, że jest przebita. Wykrzywił wargi, badając palcami jej powierzchnię. Nagle natrafił na kartkę, przyczepioną do piłki czerwoną pinezką. Oderwał ją gwałtownym ruchem i, wkładając piłkę pod pachę, przeczytał niewyraźną wiadomość. „Nigdy nie oszukasz śmierci; Jedynie ona może oszukać ciebie. Spójrz w przyszłość, której ci brak; Zobacz czas, którego nie masz.” Przeczytał tę wiadomość jeszcze dwa razy, po czym zmiął kartkę i cisnął nią daleko przed siebie. Warknął cicho i rzucił na ziemię także to, co zostało z okrągłych kształtów piłki. Nagle usłyszał niewyraźny, szorstki szept. Nie zwracając na to szczególnej uwagi, machnął ręką i obrócił się plecami do miejsca, skąd wydobywał się szaleńczy szept. W momencie, kiedy Johann miał ruszyć w stronę rozwieszonej siatki, szept ustał, po czym od razu zamienił się w ledwo słyszalną melodię z lat trzydziestych. Delikatny nuty rozpływały się w powietrzu, unieruchamiając każdy mięsień Forfanga. Coś zaczęło podpowiadać mu złowrogie myśli. Potrzasnął głową, rozluźnił mięśnie i zrobił jeden krok do przodu. Wtedy coś złapało go za szyję, ciągnąć w stronę dziury ogrodzenia. Johann, szarpiąc napastnika z całych sił, łapczywie brał oddech. Gdy spróbował kopnąć, dostał pięścią w twarz. Poczuł krew spływającą z jego nosa. Czerwone kropelki spłynęły na jego wargi, przyprawiając go o mdłości. Po chwili spróbował krzyknąć, ale nim zdążył wydobyć z siebie choćby słowo, mężczyzna w czarnym płaszczu włożył mu białą szmatkę po ust, zawiązując ją z tyłu głowy. Ciasno zawiązany materiał wpijał mu się w czaszkę bezlitośnie. Szmatka miała nieprzyjemny zapach, drażniący go w nozdrza. Z obrzydzeniem stwierdził, że to krew. Po chwili, pod nagłym napływem sił, spróbował znowu kopnąć przeciwnika, ale ten tylko wzmocnił bolesny uchwyt na szyi. Johann poczuł, że odpływają z niego resztki sił. Ledwo mógł oddychać. Postanowił zaprzestać swoich prób uwolnienia się. Po kilku sekundach uścisk na szyi zdecydowanie osłabł. Związany westchnął nieznacznie z ulgi. Nagle poczuł, że coś wżęło mu się w nadgarstek. Próbując odwrócić głowę w stronę obolałej dłoni, ponownie dostał otwartą ręką w twarz. Ból rozszedł się od policzka, aż po koniuszki uszu. Kątem oka dostrzegł jednak ostry rzemyk zaciśnięty jego nadgarstku. Drugi koniec sznurka przywiązany był do ogrodzenia. Patrząc na ścianę budynku błagalnym wzrokiem, poczuł, że napastnik zaczyna zakładać mu coś na głowę. Po chwili obraz zaszedł mu czarną poświatą. Ze smutkiem i rozgoryczeniem stwierdził, że to czarny materiał. Ledwo żywy pokręcił głową, jęcząc z bólu. W pewnym momencie przeciwnik odciął rękaw kurtki Forfanga i złapał go za łokieć. Napastnik przyłożył zwilżoną tkaninę do wewnętrznej strony łokcia skoczka, po czym natychmiast przyłożył igłę do jego skóry. Zimna igła wbiła się w żyłę Johanna. Po chwili zimny płyn, wtłaczany do organizmu leżącego, objął jego całe ciało. Z każdą sekundą Johann walczył coraz mocniej, aby nie stracić przytomności. Jednak jego wysiłki zdały się na marne. Ostatnie, co do niego dotarło, to słowa porywacza: „Wy, co grzechem jego się podpieracie, połóżcie krzyż na kamieniach – niech osłonie w płomieniach”. ~~~~~ Wesołych Świąt!!! Taki mały świąteczny prezencik w postaci kolejnego rozdziału dla Was, kochani! Mam nadzieję, że się podoba, bo jak nie, to... To trudno. Nie zawsze muszę być najlepsza. (Ale lubię być najlepsza :'D) Dobra, jest kilka spraw do obgadania: przez to opowiadanie zaczynam mieć dziwne, mordercze myśli. Poza tym: są święta, zbieram choinkę, a zaraz potem idę pisać TO!!! Ja jestem jakaś dziwna czy coś... Ale podoba mi się to. No dobra... Rozdzialik raczej na plus czy na minus? Rozmowy Norwegów przypadły do gustu czy raczej nie? Dobra! Ja lecę spędzić cudowny wieczór z moją książką - "Klątwą tygrysa: Przeznaczenie". A wam życzę jeszcze raz Wesołych Świąt! Pozdrawiam ;* Po międzynarodowym skandalu, który wywołało w październiku odwołanie Światowego Szczytu Laureatów Pokojowej Nagrody Nobla w Kapsztadzie, organizatorzy przenieśli imprezę do Rzymu.
Po co księdzu Gra o Tron? Tak, jakby nie miał brewiarza… A jednak jest jeszcze kilka tematów, kilka idei wartych rozpatrzenia. Jak dziś wrócić do tamtych czasów, gdy Wielki Post nie był tylko czasem postanowienia, że będę oglądać mniej filmów na internecie i odstawię orzeszki, lecz był czasem przednówka, gdy ludzie nieraz głodowali i marli z głodu? Gdy zima była wąską bramą, stromą ścieżką? Jak przypomnieć sobie, że ogień, lód, powietrze, ziemia, słońce i wiosna, taka, jak dzisiejsza to nie tylko stany fizyczne materii, ale potężne symbole, starsze jeszcze niż nasz gatunek? Jak obudzić w sobie pewność co do tego, że życie jest Tajemnicą? Że mieszczą się w niej i Bóg, i człowiek, i świat niepojęty. Jak pojąć świętą i trudną drogę modlitwy? Mówienia i milczenia wobec Trójcy i Jej świętych. Jak uzmysłowić sobie straszną grozę wojny? Że na niej wszyscy przegrywają, a tylko umarli widzieli jej koniec? Jest marzec, miesiąc partyzantów, żołnierzy armii, którą Herbert porównał do kwitnącej tarniny, która sama jedna, na przekór pogodzie, wyrywa się na czele przedwiośnia, a jej kwiatki szybko giną. Otóż gdyby żołnierze ci stanęli przed nami, myślę, że najwięcej mieliby do powiedzenia o tym, jak straszną grozą jest wojna. Więc takie rzeczy i jeszcze więcej – są u Martina. W serialu owszem, mniej i przyćmione, od piątego sezonu nawet bardzo. Ale wciąż tam są. Pytania, symbole, idee. Rzeczy, z którymi się zgadzam i takie, przeciw którym protestuję. Krzepiące i oburzające. Budzące duszę. Dlatego piszę książkę o teologii w Grze o Tron, mam już nawet kilka rozdziałów. Zobaczymy, czy ten mój protest przeciw prozie naukowej, gdzie przypisów (nie zawsze dobrych) jest więcej, niż sensu, kogoś zainteresuje. W każdym razie to dobry przerywnik w pracy nad doktoratem, który z natury rzeczy zadowolony anioł postawi na odpowiedniej półce w Czyśćcu, by duszom tam cierpiącym nie było za lekko. *** Na koniec jeszcze o blogu. Zmieniłem obrazki, do lata będzie się wyświetlał Wyspiański. Posty odtąd będą publikowane z czytaj dalej, dla łatwiejszej nawigacji. Wreszcie kończą się moje problemy techniczne z laptopem i będzie pewnie więcej publikacji na blogu, czas przede wszystkim na kolejne traktaty, o kazaniach dla dzieci, o krzyżakach, o teoriach spiskowych i mój ulubiony, o chwale. Na moim drugim blogu zaś, tutaj, powinny częściej pojawiać się tłumaczenia, opowiadania, recenzje. Jutro na przykład recenzja o teologii serialu Ślepnąc od Świateł. W środę popielcową zaś an tym blogu będzie kolejny odcinek o zmysłach w Biblii – tym razem o smaku, bo w końcu zaczynamy Post.
Na kinowych hitach zarabiają nie tylko wytwórnie filmowe. Kokosy zbijają również kraje, których krajobrazy grają w filmach główne role.
Więź 1/2012 Łukasz Grajewski, Mirosław Jankowiak Pińska szlachta – Wiesz, co o Tobie powiedział Statkiewicz? – A co? – On powiedział, że nie jesteś szlachcicem. – Co? Tak mnie znieważył? Wnet mu pokażę swoje szlachectwo! Wincenty Dunin-Marcinkiewicz, Szlachta pińska Wincenty Dunin-Marcinkiewicz był drobnym szlachcicem, niezłym literatem i wielkim przyjacielem ludu białoruskiego. Pisał po białorusku, a jednym z efektów jego pracy był utwór teatralny Szlachta pińska z 1866 roku. Opisał w nim obraz mieszkańców Pińska i innych poleskich okolic, biedną szlachtę od chłopów nie różniącą się wcale, ale mającą duże poczucie własnej wartości. Niespełna 150 lat po publikacji Dunina-Marcinkiewicza, kreślimy jej nowy, współczesny rozdział. Szlachta i basta Irynę Kozak spotykamy siedzącą przy malutkiej niebieskiej kapliczce. Dłubie zaciekle kijkiem w ziemi, myślami jest gdzieś bardzo daleko. – Przed wojną stała tu cerkiew. Komuniści liny zaczepili, traktor podłączyli. Ot, taka polityka durna była w naszych wszystkich republikach – wzdycha. Nową kapliczkę już za Łukaszenki wybudował pewien miejscowy. Dorobił się w Ameryce i dwa tysiące dolarów przeznaczył na zbożny cel. – Tych komunistów to ludzie przeklinali. Oni w Boga przestali wierzyć. I wiecie co? Ci, którzy burzyli, to wszyscy młodo umarli. Jeden na motorze się rozbił, drugi pijany głowę rozwalił – kijek w rękach staruszki nie przestaje pracować. – Kim jesteśmy? Białoruskimi Poleszukami – mówi z przekonaniem. – Mówimy trochę po ukraińsku, trochę po białorusku, trochę po polsku. Wieś, w której mieszka Iryna Kozak, nazywa się Stajki i leży na terytorium białoruskiego Polesia, nieopodal granicy z Ukrainą. Kilkanaście drewnianych chat po obu stronach drogi. Tak zaczęto budować tu za Królowej Bony, która ziemie pińskie i kobryńskie posiadła we wczesnych latach XVI wieku. Rzemieślnicy z Włoch i Holandii tchnęli odrobinę cywilizacji w poleską głuszę. – Chciałabym, aby koło kaplicy postawili pomnik ofiarom wojny. Tylu ludzi zginęło… Tu kiedyś kilkadziesiąt chat było, dzieci pełno, a teraz? Siedmiu ludzi, wszyscy z garbami i kijkami. Ot, takimi jak mój – łza Iryny spada do świeżo wydrążonej kijkiem dziury. – A Stajki to kiedyś była szlachecka wieś. Ale o tym, to niech Wam mój syn opowie. Aleh Kozak gości nas w rozpiętej koszuli, eksponując swój wielki brzuch. – Mama, zrób nam jajecznicę, pomidorów naszych przynieś, koniecznie muszą skosztować – w roli gospodarza Aleh czuje się doskonale. – Historię trzeba znać – rozpoczyna swą gawędę. – Ten nasz Łukaszenka nieszczęsny w ogóle o historię nie dba, a tu przecież Wielkie Księstwo Litewskie było. Nasi przodkowie walczyli z Krzyżakami pod Grunwaldem – stwierdza zadowolony. Według Aleha, Stajki to wieś szlachecka. Tu od zawsze mieszkała szlachta i basta. A po czym poznać szlachtę? – No, chodzili tak samo ubrani, pieniędzy też za dużo nie było. Najłatwiej to po nazwisku. Szlacheckie kończą się na –cki: Dubiniecki, Ostrowiecki. Ale my Kozaki, też ze szlachty – dodaje i wyjmuje zdjęcie swoje pradziada, który służył w Armii Polskiej. – Zresztą sami zobaczycie, jak pojedziecie do wsi obok. Chojno to wieś chłopska. Tam was nikt nie nakarmi. Do chaty może wpuszczą, ale na tym koniec. U mnie zostańcie, po szlachecku was ugoszczę i rybek połowimy – zaprasza ochoczo. W końcu żegna nas wraz z matką po przyjacielsku, zostawia swój adres i telefon – jak znów będziecie, to musicie nas odwiedzić. Soroczki i kapelusze Jesteśmy w gościach u Kleofasa Siewieryna, który jest mistrzem poleskiego rękodzielnictwa. „Żaden festiwal w kraju nie obejdzie się bez jego tradycyjnych słomianych kapeluszy” – można wyczytać w jednym z przewodników po Pińszczyźnie. Takie nakrycia głowy zdobiły niejedną poleszucką głowę. A Poleszuk to kiedyś było zjawisko, dziwo prawdziwe. W międzywojniu przyjeżdżano na Polesie, żeby badać żyjący wśród bagien i lasów prymitywny lud poleski. Ferdynand Ossendowski, Józef Obrębski, Melchior Wańkowicz czy Józef Mackiewicz – przyciągała ich magia przyrody i prostota mieszkających tu ludzi. Kleofas Siewieryn malowniczo opisuje wygląd Poleszuka. – Najbardziej charakterystyczne były łapcie, obuwie wyplatane z łyka brzozy. Chodziło się w takich cały rok – opowiada, trzymając w ręku łapcie własnej roboty. – Oj nie były wytrzymałe. Jak się ludzie wyprawiali do miasta, to i dwie pary na zapas trzeba było zarzucić na ramię. Prawdziwe buty kupowało się u Żyda. W Dawidgródku robili i sprzedawali po wsiach. Ludzie rzadko je ubierali, do cerkwi w łapciach albo boso chodzili i przed samym wejściem nakładali – opisuje z uśmiechem. Chata Siewieryna pełna jest łapci, kapeluszy i tradycyjnych poleskich koszul, zwanych soroczkami, które miejscowa ludność szyła z tkanego własnoręcznie z lnu. – Teraz już nikt tak nie chodzi. W sklepach jest wystarczająco towaru – dodaje, prezentując odzieżowe relikty. – Chcecie wiedzieć, skąd taka nazwa wsi? Wólki powstały po zniesieniu pańszczyzny na terenach trudno dostępnych, gdzie chłopów zostawiano samych sobie. Tutaj powstała Mała Wólka, a cztery kilometry dalej jest Duża Wólka. Dlaczego tak? Bo tutaj mieszkało trzynaście osób, a tam czternaście. – Do naszej Małej Wólki podczas wojny przyjechali Niemcy – Siewieryn kontynuuje swoją opowieść. – Na wozie postawili megafon i puszczali w kółko: „Nie bójcie się, wyjeżdżajcie do pracy do Trzeciej Rzeszy”. Sam się nikt nie zgłosił, ale i tak nas w końcu w czterdziestym trzecim zabrali. Wywieźli do Mulhouse we Francji, gdzie pracowaliśmy w fabryce po dwanaście godzin dziennie. Wraz z Siewierynem przenosimy się na główną ulicę Małej Wólki. – Gdy Francuzi przywieźli nas z powrotem, to okazało się, że Niemcy spalili nasze domy – mówi. Odbudowaliśmy, choć teraz większość stoi już pustych. O tamtych czasach to cztery osoby pamiętają, tylko tyle nas starych zostało. Szwedów wrzątkiem zwalczali – W polskiej szkole skończyłem cztery klasy. Siedem lat to trwało, bo do trzeciej chodziło się dwa lata, a do czwartej trzy. Z nauczycielem po polsku rozmawialiśmy, a ze sobą, proszę pana, po swojemu, tak jak z wami teraz rozmawiam – 87-letni Władimir Ostrowski mieszka w Dzikowiczach, wsi malowniczo położonej nad Prypecią. Dzikowicze to wieś szlachecka. – Jeden z Ostrowskich był dowódcą w oddziałach Wielkiego Księstwa Litewskiego, a jak Szwedzi nas później napadli, to moi przodkowie wrzątkiem ich oblewali, o wieś walczyli – opowiada Ostrowski, który, jak na swoje 87 lat, zadziwia energią i jasnością umysłu. W chacie naprzeciwko mieszka Michał Dzikowiecki, który opowiada nam tę samą historię. Widocznie ich przodkowie walczyli ramię w ramię ze szwedzkim potopem. – Mnie nikt nigdy Poleszukiem nie nazywał. Mojego ojca polska władza bardzo ceniła – mówi. – Teraz ludzie śmieją się ze szlachty, wytykają nas, proszę pana, palcem. Wieś wykupili działkowcy, przyjeżdżają, a historia w ogóle ich nie interesuję. My w tych dwóch chatach z Dzikowieckim się trzymamy. Dwóch ostatnich przedstawicieli szlachty z Dzikowicz bierze nas nad brzeg rzeki Prypeć, gdzie wspominają: – Tu do wojny była piękna piaszczysta plaża – zaczyna Dzikowiecki. – Ludzie przyjeżdżali, grali w piłkę, pływali. Wszystko wyglądało inaczej. Błota były wszędzie. W takich oto czajkach pływaliśmy do krów na pastwisko – pokazuje tradycyjne drewniane łódki przywiązane do starego, zmurszałego mostka. – Do cerkwi też tylko łódką można się było dostać. Dziesiątki czajek podpływało pod sam płot. – A tutaj ryby łowiliśmy – wskazuje palcem Ostrowiecki. – Żydzi od nas kupowali, 50 groszy za kilogram płacili. Płynęli potem do Pińska, gdzie mieli swoje lodownie. A potem dalej: do Warszawy, do Poznania. Tylko, że tam już 2 złote za kilogram dostawali – mówi. Później, podczas obiadu opowiada o handlowej stolicy regionu, jaką był Pińsk. Pod plac targowy, urządzony w centrum miasta, nieopodal pofranciszkańskiego Kościoła, podpływała okoliczna ludność. Dziesiątki czajek wypełnionych towarami cumowało przy brzegu rzeki Piny. Dziś kościoła już nie ma. W 1953 r. został wysadzony przez komunistyczne władze. Plac targowy wybrukowano kostką, a pieczę nad nim sprawuje towarzysz Lenin, podobno jeden z największych na terytorium Białorusi. Co gruncik – Skirmuncik 30 kilometrów na wschód od Pińska, znajdują się Biżerowicze, słynne z obecności rodu Ordów. Ordowie, których nazwisko słusznie kojarzy się z mongolską Ordą, pochodzą od Dżyngis Chana. A przynajmniej tak mówi Maria Janicka, której rodzice pracowali w rezydencji Ordów w Biżerowiczach. – Pałac miał dwa piętra, a ganek wsparty był na czterech kolumnach. Mój ojciec pracował u pana jako ogrodnik. Jako mała dziewczynka latałam po tym ogrodzie. Jeszcze pamiętam grusze, jabłka, pomidory. Jak pan samochodem przyjechał to goniliśmy i spaliny wdychaliśmy. Takie to było dla nas wtedy ciekawe – śmieje się serdecznie. – Za pałacem była fabryka spirytusu. Jak bolszewicy przyszli, to najpierw zburzyli, a później wiadrami spirytus brali. Ziemię kopali i samogon pędzili. Pałac zburzono i nawet pański cmentarz się nie ostał. Ludzie rozkopali szukając złota – dodaje Janicka, która po wojnie kazała sobie zmienić narodowość w paszporcie z polskiej na białoruską. Losy dorobku Ordów ukazują smutne dzieje ziemiaństwa, które kojarzone z opcją propolską często angażowało się w sprawę białoruską. I tak Roman Skirmunt, przedstawiciel starego poleskiego rodu, wspierał dążenia białoruskiego narodu do niepodległości, finansując białoruskojęzyczną prasę. W lipcu 1918 r. objął tekę ministra w rządzie Białoruskiej Republiki Ludowej, quasi-państwa będącego przejawem dążeń niepodległościowych Białorusinów. W 1939 r. na majątek Skirmuntów w Porzeczu nieopodal Pińska napadło okoliczne chłopstwo, podżegane przez sowiecką agenturę. Roman Skirmunt wraz z rodziną został brutalnie zamordowany, a majątek rozgrabiony. Popularna rymowanka „Co gruncik – Skirmuncik, co morda – to Orda”, cytowana przez Marię Janicką, przestała być aktualna. Requiem – My byliśmy pińską szlachtą, a Polacy próbowali nas spolaczyć – z pustego oczodołu Wiaczesława Szałomieckiego co rusz ciekną łzy. Nie wiadomo, czy to wspomnienia tak go wzruszają, czy to po prostu defekt sędziwego ciała. Siedzi na ławeczce przystanku autobusowego. Na tabliczce z rozkładem jazdy odczytujemy zamazaną nazwę wsi: Szałomicze. – No a jakże! – wzburza się pytany o powiązania pomiędzy jego nazwiskiem a nazwą wsi. – Szałomiecki walczył w postaniu przeciwko carowi. Tam, gdzie jezioro było – pokazuje palcem w bliżej nieokreślonym kierunku – tam pojmano powstańców. Wszystkich wysłano na Sybir – zamyśla się. – Powstańcy, zasrańcy – do rozmowy włącza się towarzysz z ławki obok. – Co ty im za brednie wygadujesz? Jakaż to z nas szlachta? – głośno komentuje i przedstawia się. Arkadyj Połchowskij nie jest typem sentymentalnym, jak Szałomiecki, jego kolega. – Za cara, za pańskiej Polszy, za sowietów, teraz też to wszystko gówno, a nie życie. Szałomiecki wstaje, opierając się o laskę i ripostuję: – Jak nie szlachta? Jak chłopi panu drogę budowali, to my nie musieliśmy. Podymnego i świetlnego też nie płaciliśmy – tłumaczy. Wyjaśniają, że podymne trzeba było płacić za dym z komina, który leciał na drogę, a jak ktoś miał za duże okno i za dużo światła mu wpadało do chaty, to płacił świetlne. – I co z tego, skoro chleb na liściach klonu do pieca wsadzaliśmy i tak, jak wszyscy piekliśmy – kontruje Połchowskij. W końcu obaj zgadzają się co do istnienia szałomickich powstańców styczniowych. – Jeszcze przed wojną, w 1939 roku wójt, też Szałomiecki, postawił powstańcom pomnik z orłem, koło tego jeziora, gdzie zginęli. Jak ludzie widzieli, że sowieci się zbliżają, to rozebrali i wrzucili do wody – relacjonuje Połchowskij. Potomek wójta przypomina sobie drugą zwrotkę hymnu polskiego. – Dał nam przy-kład Bo-na-parte – niezdarnie intonuje, a z oczodołu znów płynie łza. Arkadyj stuka się w głowę: – Ech, widzicie go! Toż to wariat. Posłuchajcie mnie przez chwilę. Tu wszędzie błota były, na boso do lasu chodziliśmy. W czasie wojny gnębili nas policaje, a musicie wiedzieć, że to sami Ukraińcy byli. Jak po wojnie kołchoz zbudowali, to trzeba było konia oddać. Potem 30 lat jeździłem na traktorze. A teraz wieś umiera, dlatego wam to wszystko mówię. Tylko tak piszcie, żeby nas jeszcze na koniec nie wysłali do więzienia. Łukasz Grajewski, Mirosław Jankowiak Łukasz Grajewski - ur. 1985. Socjolog, absolwent Studium Europy Wschodniej UW. Pracuje w trzecim sektorze, prowadzi projekty edukacyjne i kulturalne w państwach Europy Wschodniej. Redaktor portalu o Partnerstwie Wschodnim Mieszka w Warszawie. Mirosław Jankowiak - ur. 1979. Filolog i kulturoznawca, adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, ekspert do spraw Białorusi i Łotwy w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Zajmuje się Białorusią, Łotwą oraz Polakami zamieszkującymi obszar b. ZSRR. Mieszka w Legionowie. opr. aś/aś p234keR.
  • 84r0nybvql.pages.dev/399
  • 84r0nybvql.pages.dev/236
  • 84r0nybvql.pages.dev/154
  • 84r0nybvql.pages.dev/287
  • 84r0nybvql.pages.dev/270
  • 84r0nybvql.pages.dev/356
  • 84r0nybvql.pages.dev/303
  • 84r0nybvql.pages.dev/200
  • 84r0nybvql.pages.dev/40
  • tylko umarli widzieli koniec wojny